Skip to content

Zima u bezdomnych

We wtorek, 16 lutego pojechaliśmy naszą stałą ekipą powiększoną o gościa do bezdomnych. W przeddzień zaplanowanego wyjazdu do śródmieścia Chicago spadło 14 cali (36 centymetrów) śniegu. Zaczęliśmy zastanawiać się, czy wyprawa będzie możliwa. Jednak udało się.

Był to wyjazd nietypowy z powodu mrozu i śniegu. Jednym z pierwszych bezdomnych, którego zobaczyliśmy po wjeździe do Lowell Wicker, był nasz podopieczny nazywany przez nas “śmieszek”. Zawsze jest uśmiechnięty i machający do nas ręką. Tym razem jednak siedział nie tam, gdzie zwykle tylko pod ścianą na betonie. Nie reagował na nic. Wykazywał objawy hipotermii. Zrobiliśmy co w naszej mocy. Ubraliśmy go cieplej, posadziliśmy na kartonie i dywaniku i nakarmiliśmy. Odjeżdżając, zadzwoniliśmy do straży, by przyjechali go zabrać. Z ciężkim sercem ruszyliśmy dalej.

Odwiedzając resztę naszych podopiecznych, naszą uwagę zwrócił fakt, że zachowują się inaczej niż zwykle. Nie chcą wychodzić z namiotów, podnosić się z legowisk czy rozmawiać. Wydaje się jakby zapadli w hibernację – jak to ujął nasz kolega – po to, by przetrwać mróz. Ciężko było nam patrzeć, jak śpią na betonie, mając za posłanie jedynie karton, dywanik, koc lub cienki namiot. To warunki w jakich obecnie żyją.

Byliśmy też u Stevena, który właśnie wrócił ze schroniska dla bezdomnych i zastał swój “dom” splądrowany. Wszystko co miał, było porozrzucane. Jest on bardzo spokojnym i przyjaznym człowiekiem. Po raz pierwszy zobaczyliśmy go tak mocno zdenerwowanego i ostrzegającego nas, byśmy nie podchodzili do niego. Było mi go żal i rozumiałam jego rozgoryczenie. Przyjął od nas ciepłą kawę. Po jakimś czasie uspokoił się.

W drodze powrotnej pojechaliśmy do nowo odkrytego przeze mnie miejsca w samym sercu śródmieścia. Jest tam od niedawna postawione przez miasto parę namiotów. Wcześniej, gdy ich odwiedzałam, spali na ziemi, nie mając niczego oprócz paru tobołków. Tam zawsze potrzebne jest wszystko, zwłaszcza, że ciągle dochodzą nowi bezdomni, by pod kawałkiem zadaszenia schronić się przed śniegiem. Jest to częsty mój przystanek w drodze z pracy do domu i postanowiłam pokazać go reszcie grupy. Bezdomni ucieszyli się z naszych odwiedzin wdzięczni za rzeczy, jedzenie i ciepłą kawę.

Już nie dziwi mnie, tak jak kiedyś, że ile razy przyjeżdżamy, to zawsze potrzebne są nowe rzeczy, nowe koce. Pytając kiedyś ich o to, usłyszałam, że po krótkim czasie wszystko jest do wyrzucenia z powodu brudu i wilgoci. Tak więc, zabezpieczenie ich przed mrozem czy deszczem, to niekończąca się potrzeba.

Jak zwykle, wracając czułam żal, że tak niewiele mogę. Potrzebuję paru dni, by dojść do siebie chociaż widoku bezdomnych leżących pod kocami w śniegu i mrozie nie jestem, i mam nadzieję, że nigdy nie będę w stanie zapomnieć. Tylko wiara i modlitwa daje mi siłę, by jechać i patrzeć na to ponownie.

Po powrocie dostaliśmy wiadomość od jednego z nas, że „ciężko przełyka się ciepły obiad w domu” po tym co widzieliśmy. Poczułam, że nie jestem jedyna, która tak się czuje. Cała nasza czwórka odczuwa to samo, że nie da się wymazać z pamięci i serca tego co tam się widzi.


Brud, zimno, opuszczenie, strach – to inny świat od tego, w którym my żyjemy. Budzi to we mnie – i myślę, że w całej naszej grupie – bunt i sprzeciw, że tak nie powinno być w bogatym kraju. Przecież tu, pod pięknymi i lśniącymi wieżowcami, z zimna i głodu, umierają ludzie.

Ania, Ula, Damian, o. Jurek

Link do Galerii Foto

Back To Top